„Cudowna terapia” – rozrywka na najwyższym poziomie
Patrycję Soliman oraz Mariusza Słupińskiego można oglądać w Fundacji Kamila Maćkowiaka w spektaklu „Cudowna terapia”. Aktorka Teatru Narodowego w Warszawie i aktor Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi podzielili się swoimi refleksjami na temat przedstawienia. W jednych kwestiach są zgodni, ale niektóre postrzegają nieco inaczej…
Jak dostaliście role w „Cudownej terapii” w Fundacji Kamila Maćkowiaka?
Patrycja Soliman: Znam się z Kamilem Maćkowiakiem już kilkanaście lat. Pracowaliśmy razem, graliśmy w serialu „Pensjonat pod Różą” przez ponad dwa lata. Tak narodziła się nasza przyjaźń, która trwa do dziś Zawsze chcieliśmy zrobić razem coś teatralnego. I nadarzyła się taka okazja przy „Cudownej terapii”. Kamil zaproponował mi współpracę z Fundacją przy tym spektaklu. Przysłał mi scenariusz, który mnie zainteresował. Pomyślałam, że Łódź nie jest tak daleko od Warszawy, gdzie na co dzień pracuję, i się zgodziłam.
Mariusz Słupiński: Z Kamilem Maćkowiakiem znaliśmy się z Teatru Jaracza. Zrobiliśmy razem spektakl z Małgosią Bogajewską („Kotka na rozpalonym blaszanym dachu”), a wcześniej jeszcze „Romea i Julię” w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego – to był chyba debiut Kamila. Kolegowaliśmy się. Mam nadzieję, że Kamil docenia mój warsztat aktorski i dlatego zaproponował mi rolę w „Cudownej terapii”. Pamiętam, że trochę mnie to zaskoczyło. Dostałem telefon w wakacje: Słupek, jest sprawa. Może byśmy zrobili razem spektakl?! Tu padł nic niemówiący mi wówczas tytuł. Po lekturze tekstu stwierdziłem, że warto się w to zaangażować – może jest to dla mnie jakaś nowa odsłona. Szczególnie, ze w Łodzi nie ma teatrów tego typu. Fundacja wypełnia lukę. która w Warszawie jest już dawno wypełniona przez prywatne teatry. Kamil przez kilka lat prowadzenia Fundacji wychował sobie swoją publiczność. Ma stałych widzów, którzy przychodzą na Kamila, dla Kamila i do Kamila. To jest tworzenie marki.
Jakie są Wasze postaci w Cudownej terapii”? Jaką kobietą jest Pani Dork? Jakim bohaterem jest terapeuta?
Patrycja Soliman: To jest bardzo silna, wykształcona i ambitna kobieta. Czasem jest nawet trochę za silna i za bardzo ograniczająca dla swojego męża. Pogubiła się w swoim małżeństwie, on zresztą też. Dlatego przechodzą kryzys.
Mariusz Słupiński: W Cudownej terapii gram terapeutę. Nie ingeruję zbytnio w życie pacjentów – państwa Dork. Przez pierwszą część spektaklu wygłaszam formułki, organizuję zabawy, gry, ćwiczenia, które mają im coś pokazać, coś w nich otworzyć. Ale jest w tej sztuce kilka przewrotek, wolt w sposobie grania mojej postaci i wszystko prowadzi do zaskakującego finału.
Z jakim problemem zmagają się Państwo Dork? Co jest problemem tego małżeństwa?
Patrycja Soliman: Problemem jest dla nich obojga przyznanie się do błędu i do własnych słabości. Żadne z nich nie chce tego zrobić. Ponadto, oboje mają niewypowiedziane urazy do drugiej strony. Każde wie wszystko najlepiej. I ani jedno nie chce odpuścić, ani drugie.
Mariusz Słupiński: To jest problem, który dotyka większość małżeństw. Z czasem zapominamy, jacy byliśmy jako młodzi małżonkowie. Wpadamy w sieć rutyny. Dzieci tez sprawiają, że się oddalamy – ich problemy stają się problemami rodziców. Nierzadko się mówi, że małżeństwo zabija miłość. To nie jest wyssane z palca powiedzenie. Dlatego podtrzymywanie ognia i temperatury w związku jest bardzo ważne.
Co w Waszych bohaterach jest ciekawego pod względem aktorskim? Czy ta sztuka to Interesujący materiał dla aktora?
Patrycja Soliman: To jest bardzo ciekawe doświadczenie, ponieważ w tym spektaklu mówimy o rzeczach, które widzowie doskonale znają z własnego życia. I mogą identyfikować się z jedną lub z drugą stroną konfliktu. „Cudowna terapia” jest wyzwaniem, ponieważ to sztuka trzyosobowa, która trwa półtorej godziny. To wysiłkowy duży kaliber. To nie jest tak, że zagramy scenę i schodzimy w kulisy, tylko jesteśmy cały czas na scenie. Czujemy na sobie odpowiedzialność za przedstawienie. Trzeba utrzymać własną koncentrację oraz uwagę widza.
Mariusz Słupiński: Zaskoczyło mnie, że ten tekst wydaje się banalny, ale aktorsko jest pełnokrwistym kawałkiem mięcha. Każda rola coś wnosi do tego spektaklu, ma swoją barwę. A terapeuta to wymarzona rola dla aktora w moim wieku, dla osoby, która para się tym zawodem w moim przypadku już 20 lat.
Jak przygotowywaliście się do tego spektaklu? Jak przebiegały próby?
Patrycja Soliman: To było mniej więcej tak jak przy każdym innym spektaklu Próby trwały 2-3 miesiące. Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy. Wymyślaliśmy, jak chcemy ten spektakl zrobić.
Mariusz Słupiński: Aktorzy różnie podchodzą do swoich ról Wychodzę z założenia, że najpierw należy szukać w sobie. To jest sztuka o ludziach dla ludzi, jej problematyka mieści w ramach naszych relacji międzyludzkich. Pewną trudnością było dla mnie przyswojenie sformułowań które terapeuta powinien wypowiadać. To inny rodzaj języka. Ale nie chodziłem na żadne terapie, nie spotykałem się z terapeutami, żeby podglądać ich pracę. Patrycja Soliman i Kamil Maćkowiak to niesamowity team. Obserwowałem ich na próbach i czerpałem z nich. Kamil z Patrycją znali się już wcześniej, przyjaźnią się i są bardzo zżyci. Oni dogadywali się w pół słowa. Jestem troszkę starszy od Kamila i Patrycji. Musiałem więc przełamać lody. Z drugiej strony cieszyłem się, że jestem trochę obok nich, ponieważ gram terapeutę i to było pomocne przy budowaniu mojej postaci. Ciekawą sprawą jest to, że mieliśmy też próbę na Skypie. Z jednej strony Patrycja mówiła do mnie swoje kwestie na Skypie, z drugiej strony jedna z dziewczyn z Fundacji podrzucała tekst Kamila. Pierwszy raz zdarzyło się coś takiego w moim życiu zawodowym.
Czym różni się praca w Fundacji od pracy w teatrze repertuarowym?
Patrycja Soliman: Tutaj trzy osoby robią to, co w moim teatrze – Teatrze Narodowym – robi sztab ludzi. Kamil zgromadził wspaniałe osoby wokół siebie, oddane, z pasją, które bardzo wierzą w to, co robią i dlatego robią to doskonale.
Mariusz Słupiński: Sama praca nad rolami niczym się nie różni. Natomiast sposób dobierania czasu prób był inny jeśli była możliwość, to się spotykaliśmy. W teatrze repertuarowym są to zazwyczaj godziny 10.00-14.00 i 18.00-22.00 chociaż one już też pomału zanikają. Fundacja jest bardziej wyzwolona – gdy mamy czas, to robimy próbę. A jeśli trzeba, to zostaniemy nawet do godziny dwunastej w nocy.
Jakle stereotypy o relacjach damsko- męskich próbujecie obalić w tym spektaklu?
Patrycja Soliman: Wydaje mi się, że nie obalamy stereotypów. Oczywiście, pojawiają się jakieś stereotypowe sytuacje, że mężczyzna ucieka z domu do pracy czy ma problemy z wychowywaniem dzieci i spada to na kobietę. Kobieta powinna ugotować obiad i czekać na męża, aż wróci z pracy. A mąż jest wkurzony, gdy tego obiadu nie ma. Te stereotypy są jedynie zarysowane. Chodzi raczej o to, żeby pokazać, że bohaterowie nie mają wspólnych obowiązków, funkcjonują gdzieś obok siebie.
Mariusz Słupiński: Nie czuję tego, żebyśmy obalali jakieś stereotypy. To jest jasne, że kobiety są troszeczkę inne niż mężczyźni i na tej różnicy polega dowcip tego spektaklu. Gdyby nie różnice między mężczyzną i kobietą, to nie byłoby tego przedstawienia, nie byłoby państwa Dork. Zawsze się będzie gotowało między tymi jednostkami, tak samo jak w życiu.
Na czym, Waszym zdaniem, polega tytułowa cudowna terapia?
Patrycja Soliman: Na tym, żeby bohaterowie sami zobaczyli, że tak naprawdę jeszcze nie wszystko stracone. Manewr terapeuty ma im pokazać, że są wspólnotą i potrafią się zjednoczyć. Uświadamiają sobie, że ich związek jest do uratowania.
Mariusz Słupiński: Nie wiem, czy mogę zdradzać finał spektaklu. Ta terapia sprowadza się do tego, żeby zmylić trop. Należy zrobić coś, co spowoduje niby kryzys jednej osoby, aby inni ratowali ją i przy tym ratowaniu połączyli siły. To jest bardzo prosty zabieg. Czasem się mówi, że gdy cię boli głowa, to się ugryź w język albo w palec. Wtedy coś innego boli bardziej i zapominamy o bolącej głowie.
W wakacje zagraliście „Cudowną terapie” w Parku Źródliska w ramach Letniej Sceny Monopolis, a później także w Pasażu Schillera. Jakie są Wasze wrażenia z tych plenerowych spektakli?
Patrycja Soliman: Granie w plenerze jest trochę trudniejsze. Gramy z mikroportami. Publiczność może być dochodząca i odchodząca. Wiele zależy także od warunków atmosferycznych. Było to bardzo mile, gdy ludzie oglądali nas nawet w deszczu. Nam warunki pogodowe mniej przeszkadzają, bo scena jest osłonięta, bardziej przeszkadzają one publiczności. Nie musieliśmy też robić dużych zmian w spektaklu. Jedyną zmianą było to, że graliśmy bez przerwy. „Cudowna terapia” dobrze sprawdza się w plenerze.
Mariusz Słupiński: Na pewno ważne jest okiełznanie techniki. Głos niesie się inaczej przez mikroport, słychać go przez głośniki i odbija się np. od ścian budynków. Do tego trzeba się przyzwyczaić. Ale jeśli jest to dobrze zsynchronizowane, to nie ma wielkiej różnicy. Warunki pogodowe nie muszą przeszkadzać. Powiew świeżego powietrza sprawia, że mniej się pocimy (śmiech).
Jak „Cudowną terapię” odbiera publiczność?
Patrycja Soliman: W „Cudownej terapii” mówimy o bardzo ważnych rzeczach w bardzo lekki, komediowy sposób. Widzimy, że ludzie się śmieją, ale śmieją się z rzeczy, które zazwyczaj im samym sprawiają w życiu trudność. Publiczność doskonale wie, o czym my mówimy i co się na scenie dzieje. To jest dla nas niezwykle przyjemne, że istnieje to porozumienie z publicznością.
Mariusz Słupiński: Mam wrażenie, że widzowie to zawsze fajerwerk, który mnie zaskakuje. Na początku brałem to na karb tego, że to jest publiczność Kamila, publiczność Fundacji. Ale w plenerze też ludzie wchodzą w te historie. Ten tekst ma w sobie dużo ciepła. Mam nadzieję, że jest dobrze grany przez nas, wzbudza sympatię widzów i chęć bycia z nami. Czy ktoś sobie weźmie ten spektakl do serca i spróbuje zrobić w domu ćwiczenia z „Cudownej terapii”? Słyszałem, że takie przypadki się zdarzały.
Z aktorami rozmawiała Joanna Królikowska.