Jedno słowo nie wystarczy – najbardziej życiowy (i kobiecy?) spektakl wrócił do repertuaru Teatru Kamila Maćkowiaka
Kochamy historie o miłości. Nic tak się nie sprzedaje, jak obietnica spełnienia romantycznych pragnień, ubrana w niezbyt konkretną, a jednak znaną wszystkim perspektywę czasową „długo i szczęśliwie”. Kupili ją również Lena i Adam, bohaterowie sztuki „50 słów” Michaela Wellera, która od repremiery (5 i 6 listopada 2022) bije rekordy popularności wśród łódzkiej widowni teatralnej.
Lenę (Maria Seweryn) i Adama (Kamil Maćkowiak) poznajemy po 10 latach małżeństwa, w pierwszy wieczór, który spędzają bez 9-letniego syna. Wyjątkowa okazja budzi w małżonkach spore oczekiwania – on liczy na świetny seks, ona – że wreszcie nadrobi zaległości w pracy i zrelaksuje się przy kieliszku wina. Banał? Nic z tych rzeczy. Tekst Wellera to złożone studium relacji międzyludzkich, które demitologizuje obraz romantycznego związku dwojga osób, jednocześnie we wzruszający sposób oddaje prawdę o miłości, w której mieści się niemal wszystko: bliskość, nienawiść, zmęczenie, odrzucenie, uważność, wierność, pragnienie, egoizm, rutyna, wołanie o czułość, a zwłaszcza rozczarowanie – sobą i partnerem. Jedno słowo nie wystarczy, żeby opisać to, co dzieje się między najbliższymi sobie ludźmi, ogarniętymi niewypowiedzianą samotnością.
Ze sceny padają gorzkie słowa, jak choćby definicja małżeństwa jako związku dwojga ludzi, którzy się wciąż rozczarowują. Pojawia się wątek wyboru między karierą a macierzyństwem, kryzysu męskości, presji posiadania dzieci, uciekania się do kłamstwa dla dobra drugiej osoby. To opowieść o miłości takiej, jaką jest: krucha, niedoskonała, pełna nadziei i potrzeb, jak dwoje ludzi, którzy ją tworzą.
Czy Lena i Adam, którzy w jeden wieczór dowiadują się o sobie wzajemnie więcej, niż przez całe małżeństwo – a przynajmniej wreszcie mają odwagę, żeby tę prawdę zobaczyć – są w stanie i będą chcieli zweryfikować swoje pomysły na wspólne życie? Czy znajdą w sobie przebaczenie, miejsce na autentyczność partnera lub determinację, aby od teraz pójść osobnymi drogami?
Z kobiecego (i bardzo subiektywnego) punktu widzenia, nie ma drugiego tak boleśnie życiowego i prawdziwego spektaklu w naszym repertuarze. Widząc po raz pierwszy Marię Seweryn w roli rozrywająco wściekłej, pozbawionej złudzeń, ale i szaleńczo zakochanej żony i matki, zobaczyłam wszystkie bliższe i dalsze mi kobiety, jak i siebie samą: ten sam strach, czy jesteśmy wystarczające, czy aby na pewno właściwie dobieramy nasze priorytety, co jest ważniejsze, kariera czy dom? Co się stało z naszymi marzeniami, czy nie poszłyśmy na zbyt duże kompromisy i jaką właściwie relację mamy same ze sobą?
Jestem przekonana, że teatralna opowieść o najbardziej uniwersalnym z uczuć – miłości – okaże się być świetnym pretekstem do zastanowienia się, co przeżywanie bliskości mówi o nas samych. Gdyby refleksja okazała się zbyt trudna do przełknięcia, na pokrzepienie dostajemy wyśmienite, krwiste role doskonale dobranych Marii Seweryn i Kamila Maćkowiaka, doprawione inteligentnym żartem komediodramatu. Pozycja obowiązkowa.
Małgorzata Grodzińska