Mężczyźni z różowym trójkątem – zapomniane ofiary nazizmu

Pomimo tego, że przeżyli, nie należą do powojennego grona ofiar – doświadczeni stygmą “obozowego homoseksualisty” i powojennej homo- i transfobii, milczeli. Dziś świadectwa tych, którzy odważyli się zabrać głos, docierają do coraz szerszego grona odbiorców – także (a może przede wszystkim?) poprzez literaturę, sztukę i teatr. Joanna Ostrowska – historyczka i autorka nagrodzonej Nike Publiczności książki “Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej” – wskazuje na przyczyny wieloletniej tabuizacji nałożonej na mężczyzn z różowym trójkątem i powiązania braku queerowej historii z homofobią i transfobią współcześnie.

Scenariusz do monodramu Kamila Maćkowiaka “Mężczyzna z różowym trójkątem” powstał na podstawie książki Heinza Hegera. Książka ta, wydana w Niemczech już na początku lat siedemdziesiątych, pojawiła się w Polsce kilka lat temu dzięki pani staraniom o jej publikację. Dlaczego uznała pani, że “Mężczyźni z różowym trójkątem” powinni pojawić się na polskim rynku i dlaczego musieliśmy czekać na nią tak długo?

Dla mnie jako redaktorki tej książki było kluczowe, żeby w polskiej historiografii pojawił się wreszcie jakikolwiek wątek dotyczący prześladowania osób nieheteronormatywnych w okresie II wojny światowej. Do 2016 roku – do momentu publikacji książki Hegera – takiego tekstu w języku polskim nie było. Uważałam, że jeżeli mamy zacząć mówić o tej historii, to powinniśmy zacząć od świadectwa. Pierwsza opublikowana relacja to właśnie opowieść Heinza Hegera, a tak naprawdę Josefa Kohouta i Johanna Neumanna (świadka i kronikarza). Zależało mi na tym, żeby przerwać zmowę milczenia, zacząć walczyć ze stygmatyzacją tych ofiar i tabuizacją tematu. Książkę Hegera opublikowaną w Niemczech ponad pół wieku temu przetłumaczono na kilkanaście języków. Brak polskiego wydania wydawał mi się znaczący.

W 2016 roku w Polsce to był rzeczywiście temat tabu. Dziś osoby nieheteronormatywne prześladowane w czasie II wojny światowej nadal nie są upamiętniane w żadnym miejscu pamięci na terenie Polski. Wyjątek stanowi Muzeum Stutthof z wystawą czasową autorstwa Piotra Chruścielskiego (“Przemilczana kategoria. Więźniowie z różowym trójkątem w KL Stutthof” – przyp. red.). Powodów tego stanu rzeczy jest kilka. Przede wszystkim chodzi o homofobię i transfobię. Druga rzecz to kwestia związana ze specyfiką polityki historycznej w Polsce. Bez względu na układ polityczny moi bohaterowie nie należą do grupy osób uznanych za te, o których warto pamiętać. 

We wstępie do mojej monografii “Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej” podaję trzy podstawowe argumenty, które przez lata słyszałam w trakcie badań: nie zajmowaliśmy się tym tematem, bo tych ofiar było mało; to byli Niemcy; to byli predatorzy seksualni, którzy wykorzystywali małoletnich więźniów w obozach. Moje zadanie jako historyczki polegało na tym, żeby pokazać, że to mity i kłamstwa. Tym bardziej cieszę się, że Kamil Maćkowiak zdecydował się właśnie na świadectwo Heinza Hegera i że scenariusz na jego podstawie zaowocował spektaklem, który już niedługo będzie można zobaczyć w Łodzi.

W listopadzie zeszłego roku miała pani okazję być na jednym z darmowych pokazów “Mężczyzny z różowym trójkątem”. Jakie wrażenia wyniosła pani z tego spektaklu?

To było dla mnie bardzo poruszające doświadczenie. Pamiętam początki walki o tłumaczenie tego świadectwa na język polski. Droga do znalezienia polskiego wydawcy nie była łatwa. Będę do końca życia wdzięczna pracownicom Ośrodka Karta za to, że – jako jedyne – podjęły wyzwanie. W trakcie promocji książki odwiedziłam kilkadziesiąt miejsc w Polsce. Godzinami rozmawiałam na temat tej biografii. Po sześciu latach można ją zobaczyć w teatrze, w adaptacji Kamila Maćkowiaka. 

Myślę, że nie da się zapomnieć o tym spektaklu. Ludzie reagują bardzo emocjonalnie – ta historia ich obchodzi, nie są obojętni. Mam nadzieję, że to znak pewnej społecznej zmiany. Wierzę, że ten spektakl jest cegiełką w walce z współczesną homofobią i transfobią. Cieszę się, że będzie nadal pokazywany.

Czy badania, które prowadzi pani od wielu lat to głównie próba załatania pewnej dziury w historiografii, czy jednak czuje pani – użyję tu bardzo dużego słowa – misję, aby wskazać palcem na pewną powtarzalność zjawisk, które kilkadziesiąt lat temu doprowadziły do tak straszliwych rzeczy, a które możemy zaobserwować w dzisiejszym świecie? Mówię tu o choćby o powtarzanych z góry przekazach takich, jak „tęczowa zaraza”. 

Od początku traktowałam moją pracę badawczą jako poniekąd działanie aktywistyczne w kontekście walki o prawa osób LGBTQIA. Misja polegała na tym, żeby pokazać łącznik między brakiem queer historii w Polsce, a homofobią i transfobią współcześnie. Mówiłam to wielokrotnie – lata 90’ to stracona dekada, kiedy był jeszcze czas, aby rozmawiać ze świadkami, zapisywać ich historię. Ten czas minął bezpowrotnie.

Współcześnie niektóre media i politycy (nie tylko partii rządzących) próbują nas przekonać,  że „takich ludzi” i „takiej historii” w Polsce nie było, że to jest „coś”, co pojawiło się na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych – „przyszło z Zachodu”. To jest oczywista bzdura. Poprzez moją pracę próbuję pokazać, że ten brak badań historycznych wynika z pewnej wieloletniej decyzji niepamiętania, wymazywania: ludzi, biografii, historii nienormatywności. 

Badanie queerowej historii to praca wspólna, o czym zresztą mówiłam odbierając w październiku 2022 roku Nike Publiczności. To praca wielu osób na różnych poziomach – nie tylko historyków_czek, archiwistów_tek, ale również aktywistów_tek, artystów_tek. Tym bardziej cieszy mnie to, że Kamil Maćkowiak zdecydował się na wystawienie tego tekstu, bo to kolejny kamyczek do pracy edukacyjnej. Wierzę w to, że poprzez wspólną pracę jesteśmy w stanie to zmienić sytuację i powstrzymać proces zapominania.

Wspomniała pani o decyzji przemilczania po 1989 roku kwestii związanych z „różowymi trójkątami”. Skąd wzięła się taka decyzja w Polsce, w której związki homoseksualne nie były w żaden sposób karane i zdawać by się mogło, że żyjemy w otwartym i tolerancyjnym kraju? Przecież w Niemczech, gdzie książka pojawiła się dużo wcześniej, do 1994 roku istniał jeszcze paragraf 175.

W Polsce nadal żyjemy w przekonaniu, że pamięć o II wojnie światowej jest pamięcią narodową, że grupy, o których wspominamy, to są grupy narodowościowe i że ta historia powinna być opowiadana w taki sposób. To jest też jeden z powodów, dla których nie zajmowano się w Polsce historią paragrafu 175, uważając, że tylko Niemcy byli na jego mocy prześladowani. Pomimo, że źródła mówiły zupełnie coś innego, zarówno historykom/historyczkom, jak i innym badaczom/badaczkom prościej było po prostu tego nie zauważać. „Te” tematy uważano za skandalizujące. Polaków i Polek prześladowanych z powodu ich orientacji seksualnej albo tożsamości płciowej nie zauważano.

To także pokłosie walki o pamięć, która rozgrywała się w latach dziewięćdziesiątych – w szczególności w kontekście polskich i żydowskich ofiar oraz współsprawstwa Polaków i statusu świadka w czasie II wojny światowej. 

Proces zmiany tego stanu rzeczy jest bardzo powolny. Liczę na to, że ten temat będzie gościł w coraz większej ilości miejsc pamięci i instytucji zajmujących się pamięcią zbiorową w Polsce. Tak naprawdę część pracy musimy wykonać sami – tym bardziej zależy mi na tym, żeby te tęczowe świadectwa docierały do społeczeństwa jak największą ilością kanałów, także poprzez sztukę i teatr.

W wielu wywiadach podkreśla pani, że słowo „homoseksualista”, które pojawia się w tytule pani książki, było najbardziej pozytywnym, a na pewno najbardziej neutralnym określeniem, którego używano w stosunku do więźniów z różowymi trójkątami. Czy to pozwala twierdzić, że osoby, które trafiały do obozów koncentracyjnych z paragrafu 175, były najniżej w ich hierarchii? 

W każdym obozie społeczność obozowa wyglądała trochę inaczej. Najniżej w hierarchii stali skazani na eksterminację więźniowie żydowscy i romscy. Jeśli chodzi o społeczność obozową, która nie była skierowana do eksterminacji, więźniowie z różowym trójkątem byli najniżej w hierarchii. Więźniów obozów koncentracyjnych i zagłady eksterminowano także pośrednio poprzez głód, choroby, bicie, brutalność. Prześladowała nie tylko załoga SS w danej jednostce penitencjarnej, ale także współwięźniowie. Zjawisko homofobii współwięźniów to również część moich badań, w szczególności w okresie powojennym, kiedy kształtowała się pamięć. Zawsze byłam daleka od tego, żeby doświadczenia byłych więźniów – ich cierpienie hierarchizować. Nie zmienia to faktu, że w świadectwie Hegera mamy zapis takiego właśnie doświadczenia – opowieści tego, który stał najniżej w hierarchii.

W posłowiu do książki Heinza Hegera napisała pani: „nawet jeśli ocaleli, nie stali się ocalonymi”. Co możemy rozumieć przez te słowa?

Pomimo tego, że przeżyli, nie należą do powojennego grona ofiar. Nie mieli/miały możliwości opowiedzenia swojej historii, zostawienia świadectwa, przepracowania traumy. Wynikało to z bardzo różnych powodów. Jeśli chodzi o kwestie natury prawnej: do 1969 roku w Republice Federalnej Niemiec istniała zaostrzona wersja paragrafu 175 z 1935 roku, a jego pozostałości przetrwały aż do roku 1994. Po II wojnie światowej można było trafić do więzienia z tego samego powodu, z którego trafiano do niego w okresie wojny. 

W Polsce nie było osobnego paragrafu, ale osoby nieheteronormatywne były prześladowane. Moi bohaterowie i bohaterki bali/bały się mówić. Często ukrywali powód swojego zatrzymania ze względu na ostracyzm społeczny, nienawiść w rodzinę oraz mocną stygmę „obozowego homoseksualisty”, którego przez lata uznawano nie za ofiarę, ale wręcz za współsprawcę. Podobnie było zresztą w przypadku innych grup zapomnianych ofiar nazizmu. Z tego powodu nie mamy świadectw w języku polskim. Jedyną osobą, która zdecydowała się opowiedzieć swoją historię był Teofil Kosiński. Zrobił to w książce wydanej w Niemczech w 1991 roku. W Polsce „Cholernie mocna miłość” Lutza van Dijka ukazała się dopiero w 2017 roku.

Jeśli chodzi o spektakl “Mężczyzna z różowym trójkątem”, w 2022 roku zorganizowaliśmy sześć darmowych pokazów – mieliśmy długie listy rezerwowe, widzowie pytali o kolejne terminy, a w opiniach, które zostawiali po spektaklu opisywali, jak mocne to było dla nich doświadczenie. W przypadku pani książki “Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej” mamy do czynienia z nagrodą Nike Czytelników i Czytelniczek. Czy takie zainteresowanie dowodzi, że w Polsce zaczyna się dziać coś nowego? Że Polacy, a zwłaszcza młode pokolenie, znajdują w sobie przestrzeń, by o tych sprawach mówić?

Taką mam nadzieję. W przypadku młodego pokolenia to naprawdę jest potężna zmiana – także w kontekście rozumienia tego, czym jest tożsamość płciowa czy orientacja psychoseksualna. W przypadku rozmów z młodymi ludźmi nie musimy tłumaczyć tych kategorii, to jest coś, z czym oni po prostu żyją. Cieszę się, że jednocześnie starsze pokolenia są coraz bardziej otwarte, co pokazuje moje łódzkie doświadczenie z tym spektaklem. Na widowni siedziało bardzo dużo osób starszych, które możemy stereotypowo przyporządkowywać do tego nurtu homofobicznego, transfobicznego, bardzo mocno katolickiego. Z moich doświadczeń pracy ze świadkami wynika, że jest dokładnie odwrotnie. Obserwowanie starszych osób, które również wzrusza ta historia, które znajdują w sobie przestrzeń, żeby zrozumieć lub wręcz zmienić spojrzenie na przeszłość i rzeczywistość – to było dla mnie naprawdę ujmujące. 

Dzięki takim biografiom często zaczynamy inaczej postrzegać historię rodzinną, historię swoich bliskich i przyjaciół. Dostrzegamy, że osoby nieheteronormatywne zawsze były wśród nas, że to jest historia naszych matek, babek, dziadków, ojców, wujków. Takie opowieści mamy w swoich rodzinnych archiwach – wystarczy tylko do nich wrócić i spojrzeć na nie odrobinę inaczej.

Co jako społeczeństwo możemy zrobić, żeby to tabu przełamywać, dowiadywać się coraz więcej i nie powtarzać tej historii?

Po pierwsze – edukować siebie nawzajem. Starać się nie być obojętnym – tu nawiązuję do słów Mariana Turskiego z książki “Auschwitz. Pamięć o nieheteronormatywnych ofiarach obozu”, które przywołuję także we wstępie do “Onych”: 

“Ja sam, z mojego (krótkiego stosunkowo) pobytu w Auschwitz-Birkenau, mam ich w ułamkowej pamięci. Ze wstydem muszę przyznać, że jest to pamięć – nazwałbym tak – niechętna, nawet urągająca. To, oczywiście, moja wina, to nasza – tak jak wówczas myślących – wina. To my, pretendujący do miana światłych, racjonalnych, oświeconych, bezwiednie pozwalaliśmy deformować nasz system myślowy powszechnymi stereotypami, utwardzonymi przez narodowych socjalistów.”

Po drugie – nie bać się tego tematu, wracać do niego, przyznać się do zaniedbań w dziedzinie badań queerstorii. Mieć z tyłu głowy, że to, co dzieje się dzisiaj – mówię o homofobii i transfobii, które współcześnie są narzędziem politycznym – ma swoją historię. Po trzecie – pytajcie w Muzeach/Miejscach Pamięci o tych ludzi. Zadawajcie pytania, które dla przewodników i przewodniczek są często niewygodne, choć wielu/wiele z nich wykonuje – bardzo często wbrew instytucjom – fenomenalną robotę. Jeśli już ktoś opowiada, to właśnie oni. I w końcu, kupujcie książki o historii odmieńczej, czytajcie queerowe biografie, bo to jak najbardziej „nasza historia”.

Rozmawiała Aleksandra Mysłek

DOŁĄCZ DO NASZEGO NEWSLETTERA