Teatr żywych trupów, czyli zombi już tu są
Strach, niezrozumienie, współczucie, odrzucenie, oburzenie – wiele emocji targa nami, gdy stykamy się ze zjawiskiem uchodźstwa. Inscenizacja sztuki „Zombi” duńskiego dramaturga i reżysera Christiana Lollike’a (w tłumaczeniu Pawła Partyki) w Teatrze Kamila Maćkowiaka pokazuje, jak bardzo jesteśmy przy tym zakłamani.
„Zombi” – najnowsza premiera zrealizowana przez Fundację Kamila Maćkowiaka – to spektakl, który długo się rodził, premierę przekładała pandemia i inne okoliczności. Dla części widzów może być zaskoczeniem, ale to przecież przedstawienie, które wyraziście wpisuje się w założenie podejmowania na scenie tematów ważnych i aktualnych, jak najbliższym dzisiejszemu widzowi. A taka właśnie idea przyświeca Teatrowi Kamila Maćkowiaka od początku jego istnienia.
Spektakl wyreżyserował Waldemar Zawodziński, również autor scenografii, który wspólnie z aktorami – Karolem Puciatym, Mateuszem Rzeźniczakiem i Kamilem Maćkowiakiem oraz drag queens – Lady Brigitte, Lukrecją i Zicolą nadał całości formę tragifarsy z elementami stand-upu o uchodźcach i zadowolonych z siebie Europejczykach. Transteatralnego show, dedykowanego widzom, którzy o ważnych zjawiskach współczesności chcą rozmawiać w niekonwencjonalny sposób. Poruszającego i przewrotnego, prowokującego do dyskusji i w inteligentny sposób wytrącającego widza ze strefy komfortu. Przez co bardzo nam dzisiaj potrzebnego.
Zadziorność przedstawienia zaczyna się już w tytule – Zombi, czyli nieumarły, pół-trup, a pół-człowiek szykujący inwazję na przerażone społeczeństwo i pragnący świeżej krwi, staje się tutaj ironicznym obrazem afrykańskich i bliskowschodnich migrantów (znanych przecież i z dramatycznych wydarzeń na naszej granicy). Zombi to zarazem symbol tego, co wyparte, wyjątkowo „namolny” wyrzut sumienia. Z drugiej strony zombi to pozbawieni zdolności współodczuwania, skoncentrowani na swoich technologicznych zabawkach Europejczycy, którym przewodzi król hipokryzji, komisarz-prezes- -prezydent-Unii-Europejskiej.
Autor sztuki i reżyser spektaklu idą dalej i przetwarzają ów koncept zgodnie z prawidłami popkultury. Oto trzej bohaterowie dramatu, aktorzy, pracują nad scenariuszem o uchodźcach licząc, że na jego kanwie powstanie film, który okaże się oszałamiającym hitem. Przerzucają się pomysłami, pojedynkują przy pomocy różnych zapatrywań na problem, przed którym stoi Stara Europa i którego długo jeszcze nie rozwiąże. W dobie rozpasanego konsumpcjonizmu i dominacji kultury obrazkowej właśnie film staje się dla nich bardziej realny niż rzeczywistość, pozwala „poczuć” sytuację bohaterów produkcji. „Wszyscy na łodzi […] są aktorami zbiegłymi z African Actors Academy. Uczestniczą w wielkim przedstawieniu w Teatrze Europy. Grają role ofiar. Czarnych, pozbawionych przywilejów, wygłodniałych, zdesperowanych, biednych, brudnych ofiar. Czy teraz możesz mieć z nimi coś wspólnego?” – tłumaczą sobie nawzajem. I widzom. Bo Lollike przedstawia zjawisko uchodźstwa w szerokiej perspektywie: patrzy na nie w aspekcie politycznym, ekonomicznym, społeczno-kulturowym i czysto ludzkiej empatii.
Autor odważnie i bezkompromisowo demaskuje lęki, pogubienie, obojętność a nawet okrucieństwo obywateli Unii oraz ból, strach, desperację i bezwzględność uchodźców. Ironicznie, sarkastycznie, a gdy trzeba to ostro i dosadnie pokazuje kulturową konfrontację „chrześcijańsko-demokratycznej Europy” z „uchodźcami-najeźdźcami-barbarzyńcami”. Tu, raz po raz, empatia wobec obcych zamienia się w obronę przed nimi, a obrona znowu w bezpardonowy atak. Wszystko zamienia się w parodię naszego lęku przed nieznanym i utraty własnych wartości kulturowych. Kolejne padające ze sceny kwestie skrzą się wieloznacznością, nie brakuje tu jaskrawych odniesień do współczesnej sytuacji politycznej i społecz nej, bohaterowie używają mocnego, dosadnego języka, wdają się w dialog z publicznością, a właściwie mówią głośno to, co niejeden z widzów chciałby powiedzieć. By potrząsnąć, ale i skłonić do myślenia. A także nakłuć nieco samozadowolenie i spokój sytych mieszkańców Europy.
Oczywiście, forma stand-upu zakłada rozbawienie publiczności, dlatego przedstawienie nie stroni od elementów komizmu. I jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, czarny dowcip, nieskrępowany humor wywołując śmiech jeszcze celniej rozbija skorupę przyzwyczajeń i pozornego spokoju. Warto odbyć tę lekcję.
Autor „Zombi”, Christian Lollike, to 49-letni dramaturg, reżyser teatralny i dyrektor artystyczny teatru Sort/Hvid w Kopenhadze. Ukończył Państwową Duńską Szkołę Dramatopisarstwa przy Aarhus Teater (1997- -2001). Od czasu debiutu w roku 2002 stał się jednym z najczęściej wystawianych w Danii, a też za granicą, duńskich autorów. W 2009 roku otrzymał prestiżową (najważniejszą w Danii) nagrodę im. Reumerta dla najlepszego dramatopisarza jako „dramaturg roku” za sztukę „Kosmiczny lęk albo dzień, w którym Brad Pitt został paranoikiem”; w 2013 roku zdobył drugiego i trzeciego Reumerta jako „dramaturg roku” za sztuki „Szyb” i „Fabryka ciastek” oraz specjalną nagrodę jury za „Manifest 2083”. W Polsce jest znany m.in. jako adaptator „Dogville” Larsa von Triera. W swojej twórczości podejmuje aktualne i często społecznie i politycznie niewygodne i niebezpieczne tematy. W „Zombi” (tytuł oryginalny: „Living Dead eller Monsters of Reality”) zastosował znaną sobie metodę – nie bać się, mówić głośno i być może wspólnie zastanowić się jak po prostu być lepszym. To teatr może w tym pomóc.