fbpx

„Śmierć i dziewczyna” – dramat aktualny wszędzie i niestety zawsze

Jedna noc i druzgocząca wszystkich uczestników niespodziewanego spotkania konfrontacja z przeszłością, o której zapomnieć nie można. Spektakl „Śmierć i dziewczyna” na podstawie głośnej sztuki Ariela Dorfmana należy do najbardziej gęstych emocjonalnie i znaczeniowo produkcji Teatru Kamila Maćkowiaka. Jednocześnie błyskotliwie wchodzi w dyskurs z bogatym dorobkiem interpretacyjnym tego dzieła na scenie i na ekranie.

Chilijski dramaturg napisał dramat „Śmierć i dziewczyna” w roku 1990 – prapremiera odbyła się w lipcu 1991 roku w Royal Court Theatre w Londynie. Sam Ariel Dorfman urodził się w Buenos Aires, przyszedł na świat w rodzinie żydowskich imigrantów przybyłych do Ameryki z Europy Wschodniej. Później jego rodzina wyemigrowała do USA, a gdy miał sześć lat, osiadła w Chile. Studiował w Universidad de Chile, a w latach 1968-1969 na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Od 1970 do 1973 roku był doradcą kulturalnym socjalistycznego prezydenta Chile, Salvadora Allende. Napisał wtedy m.in. wraz z Amandem Mattelartem krytykę północnoamerykańskiego imperializmu kulturowego zatytułowaną „Jak czytać Kaczora Donalda”. Po puczu w Chile w roku 1973 – w wyniku którego Allende popełnił samobójstwo, a władzę przejęła wojskowa junta z generałem Augusto Pinochetem na czele – został zmuszony do opuszczenia kraju i wyjechał do Paryża, następnie Amsterdamu i Waszyngtonu. Ponoć w noc zamachu miał pełnić służbę w pałacu prezydenckim w La Moneda, ale zamienił się ze swoim przyjacielem. Publicznie odnosił się krytycznie do Augusto Pinocheta, wielokrotnie grożono mu nawet śmiercią. Należał do „Grupy 88”, grupy profesorów, którzy podpisali kontrowersyjne oświadczenie w sprawie zarzutów gwałtu na członkach uniwersyteckiej drużyny lacrosse. Grupa ta została następnie ostro skrytykowana za pochopne skazanie oskarżonego, gdy śledztwo jeszcze trwało, a zarzuty uznano za nieprawdziwe. Oprócz twórczej działalności, został także działaczem społecznym na rzecz praw człowieka. Dziś mieszka z rodziną w Karolinie Północnej; jest emerytowanym profesorem Wydziału Literatury i Studiów Latynoamerykańskich Duke University. Jego książki zostały wydane w ponad pięćdziesięciu językach, a sztuki wystawione w ponad stu krajach.

Dorfman jest autorem powieści (m.in. „Wdowy”, „Mój dom płonie”, „Niania i góra lodowa”), dramatów, esejów, opowiadań, wierszy, scenariuszy, pamiętników, ale to właśnie „Śmierć i dziewczyna”, wielokrotnie prezentowana na wielu scenach świata, przyniosła mu największą sławę. W Polsce ten dramat reżyserowali m.in. Jerzy Skolimowski, Krzysztof Zanussi, Tomasz Obara, czy – w Teatrze Kamila Maćkowiaka – Waldemar Zawodziński. Autor umieścił akcję w domku nadmorskim w Chile, ale, jak napisał, „równie dobrze może to być jakikolwiek inny kraj, który po długim okresie dyktatury zafundował sobie rządy demokratyczne”. Brzmi znajomo?

Dorfman sięgnął do własnych doświadczeń i wydarzeń z Chile, ale udało mu się stworzyć ponadczasową, inteligentnie grającą z widzem, piekielnie silnie oddziałującą opowieść. Właściwie dzieło to jest psychodramą, podejmującą temat relacji kata i ofiary, przebaczenia i zemsty, prawdy i fikcji. W nabrzmiałym od napięć i skrajnych doznań dramacie nic nie jest jednoznaczne, czarno-białe, oczywiste. I to my musimy sobie poradzić z pozbawionym nadziei pytaniem, czy doznawszy potwornych krzywd mamy prawo pociągnąć za spust pistoletu? I co zrobilibyśmy na miejscu głównej bohaterki Pauliny (w tej roli Jowita Budnik), jej konformistycznego męża Gerarda (Kamil Maćkowiak), czy potwornego zbrodniarza doktora Roberta Mirandy (Mariusz Słupiński), który poddawał swoich więźniów wyrafinowanym torturom i gwałtom, słuchając Schubertowskiej „Śmierci i dziewczyny”? A który to mężczyzna – zagościwszy w domku Pauliny i Gerarda – może wcale Mirandą nie jest?

Nic dziwnego, że tekstem zainteresował się filmowy mistrz od gmerania się w meandrach ludzkiej psychiki – Roman Polański. W 1994 reżyser zrealizował znakomity, kameralny film na podstawie sztuki Dorfmana, z Sigourney Weaver, Benem Kingsleyem i Stuartem Wilsonem w rolach głównych, z muzyką Wojciecha Kilara i wywołującą silne, duszne wrażenie pracą kamery Tonina Delliego Colliego. Produkcja zebrała różne, ale w większości pochwalne recenzje – w jednej z nich Roger Ebert celnie napisał: „Jak musimy karać zło? Jeśli człowiek zabija, to czy musi zostać zabity? Dla mnie najbardziej przekonującym argumentem przeciwko karze śmierci nie jest to, że społeczeństwo nie powinno wykonywać egzekucji, ale to, że społeczeństwo nie powinno robić z nikogo kata”. Polański pieczołowicie pokazał, jak łatwo kat i ofiara mogą zamienić się rolami, jak w pewnych okolicznościach, pod wpływem presji i zadawnionych traum, męczeństwo przekształca się w fanatyzm. Artysta kina z modelową dla siebie drobiazgowością penetruje mroczną stronę ludzkiej natury, analizuje charaktery i postawy wobec sytuacji oraz stanów ekstremalnych. Stworzył wyrafinowany, psychologiczny pojedynek dwojga odmiennych bohaterów, w wykonaniu znakomitych aktorów. Nie byłby sobą, gdyby przewrotnie nie pomieścił pewnych tropów, którymi pragnący tego mogą podążyć do jego biografii – pamiętając, że sam był oskarżony o gwałt. Środowiskowa plotka głosi przy tym, że Roman Polański podczas kręcenia filmu okazjonalnie strzelał z pistoletu, aby uzyskać autentyczny wyraz strachu u aktorów. A wszystko to umożliwił mu, oprócz talentu, tekst Ariela Dorfmana… Obecnie „Śmierć i dziewczyna” uznawana jest za część psychologicznej trylogii Romana Polańskiego – dwa pozostałe filmy to „Nóż w wodzie” z 1961 roku oraz „Matnia” z 1966. Wszystkie opowiadają o parze ludzi i tajemniczych osobach trzecich, które nagle się w ich życiu pojawiają i równie nagle znikają.

Wyjątkowość „Śmierci i dziewczyny” utwierdzona została również tym, że zainteresowała reprezentantów różnych form teatru. Co ciekawe, powstała nawet opera oparta na dramacie Dorfmana, którą skomponował Jonas Forssell z librettem pisarza. Prapremiera odbyła się w Operze Malmö we wrześniu 2008 roku. I co ważne, sztuka niemal od początku wzbudzała duże zainteresowanie aktorów, którzy zawarte w niej role traktowali jako niemałe wyzwanie. W Nowym Jorku na Broadwayu grali w niej Gene Hackman, Glenn Close i Richard Dreyfuss, w reżyserii samego Mike’a Nicholsa. Na Węgrzech „Śmierć i dziewczynę” reżyserował w teatrze István Szabó. Także Roman Polański, przed realizacją filmu, wyreżyserował sztukę w Paryżu. Jak zapewnia Gene Gutowski, producent i przyjaciel reżysera, pierwotnie planował on do ekranowej obsady Roberta De Niro lub Jacka Nicholsona, Dustina Hoffmana i Anjelicę Huston. W pierwszej realizacji „Śmierci i dziewczyny” w Polsce (prawa kupił wspomniany Gene Gutowski) – w 1992 roku w warszawskim Teatrze Studio, w reżyserii Jerzego Skolimowskiego – wystąpili Krystyna Janda, Jerzy Skolimowski i Wojciech Pszoniak (później powstała druga wersja, w której Jandzie partnerowali Olgierd Łukaszewicz i Joachim Lamża). Na marginesie, warto wspomnieć, że owa ówczesna superprodukcja teatralna, z drogimi biletami, zakończyła się rozprawą sądową, jaką Gutowski wytoczył Skolimowskiemu, oskarżając artystę o „świadome niszczenie spektaklu”…

„Śmierć i dziewczyna” to dramat ciągle wywołujący silne reperkusje i niebagatelne emocje, stawia istotne pytania, przemyślnie wytrąca odzwyczajonego od czujności odbiorcę ze strefy komfortu. Fundacja Kamila Maćkowiaka i Waldemar Zawodziński wykorzystali atuty tekstu i przygotowali przedstawienie omijające rafy doraźności, na które może prowadzić warstwa polityczna. Skoncentrowali się na psychologii, perwersyjnej niejednoznaczności pozycji dawnego grzesznika i dzisiejszego sprawiedliwego. Na scenie Teatru Kamila Maćkowiaka to także trzy aktorskie kreacje – wspaniałej Jowity Budnik w roli Pauliny oraz Mariusza Słupińskiego (doktor Miranda) i Kamila Maćkowiaka (Gerard). Teatralny pocisk.

Dariusz Pawłowski

DOŁĄCZ DO NASZEGO NEWSLETTERA