fbpx

„Diva Show” – spektakl terapeutyczny podbity śmiechem

Wyciąga z widzów to, co jest w nich najgłębiej ukryte, śmiechem wyrywa z trosk i przytula wszystkie odmienności – tak w skrócie można podsumować spektakl, który w tym roku świętuje swoje dziesięciolecie. „Diva Show” to tytuł wyjątkowy nie tylko dla powracających na niego nawet po kilkanaście razy widzów, ale także – dla jego twórców. O byciu częścią tego niezwykłego projektu, kulisach „rodzenia się” Divy i o tym, jakie struny porusza w nich osobiście opowiadają Joanna Dutkowska i Dona Sołtysiak, związane z Teatrem Kamila Maćkowiaka od początku jego istnienia. 

„Diva Show” była spektaklem inaugurującym działalność Teatru Kamila Maćkowiaka, a jej tworzenie zbiegło się z czasem, w którym trafiłyście do Fundacji. Zaczęliście z przytupem – „Diva” do dziś pozostaje jednym z najoryginalniejszych i najbardziej poruszających spektakli, jakie można zobaczyć na łódzkiej scenie. Czy od początku wierzyłyście w projekt, jakim miała się stać? Czułyście, że to może być sukces, czy miałyście jakieś wątpliwości?

Dona: O tym projekcie na początku wiedzieliśmy niewiele, w zasadzie nic. Wiedzieliśmy tylko, że taki spektakl ma powstać, że Kamil chce mieć perukę i upodobnić się do Tiny Turner, natomiast jaką rolę Tina ma pełnić w tym spektaklu, jak to ze sobą połączył – absolutnie nie. Z bardzo prostej przyczyny: nie było tekstu. Kamil mówił, że pisze, ale okazało się, że finalna wersja powstała może miesiąc przed spektaklem. Pamiętam takie popołudnie w Fundacji, kiedy powiedział: „chodźcie, przeczytam wam jeden fragment, bo nie wiem, czy to umieścić, czy nie”. Podczas tego czytania poczułam jego grę i wtedy stwierdziłam, że to może być bardzo fajny spektakl. Była jednak w nas wszystkich taka szczenięca radość, że robimy właśnie ten spektakl. Może dlatego, że nikt z nas – oprócz Kamila – nie był z kręgu teatralnego i te wszystkie nowe rzeczy, które nagle trzeba było zrobić dodawały nam ogromnej siły. To była dziecięca ciekawość, co z tego wyjdzie. Zresztą ta niewiedza chyba zapunktowała i sprawiła, że ten spektakl w ogóle powstał. Gdybym wtedy wiedziała, jak się buduje spektakl, to chyba w życiu bym się tego nie podjęła. Była też w nas sama chęć przebywania ze sobą. Dużo się spotykaliśmy, dużo osób zaczęło się wokół nas kręcić, dotarł i Arek Stasiak, i Wojtek Burczak, którzy sami zaproponowali, że mogą zrealizować projekcje multimedialne i nakręcić dokument („Diva Projekt” – przyp. red.). To wszystko wyniknęło z jakiegoś przypadku, połączyło się w dobrym czasie i dobrym miejscu. Po pierwszej próbie generalnej oniemiałam – zresztą spłakałam się wtedy, jak nie wiem co – że nagle z niczego skleiło się coś tak fajnego. Po tej próbie widziałam już, że to naprawdę wartościowy spektakl. 

Czyli cokolwiek by z tego wyszło lub nie, i tak cieszyłabyś się, że bierzesz w tym udział?

Dona: Wszystkie rzeczy, które wtedy robiliśmy, były dla mnie nowe. Miałam okazję poznać od podszewki to, co mnie interesowało, jak się buduje spektakl. 

Asia: Czy to była wiara w projekt? Nie, przynajmniej nie dla mnie. To były spontaniczne działania. Ja również nie wiedziałam co i jak, po prostu płynęłam z tą falą, pełna zapału do działania, energii i optymizmu. Cieszyła mnie praca z ludźmi i praca przy rzeczach, które działy się spontanicznie, przy których można było kreować swoje pomysły. To było wówczas bardzo otwarte, nie było takich struktur, jak teraz, mieliśmy otwartą komunikację i każdy mógł dorzucić swoje pięć groszy. Mottem mojego życia jest „nic nie dzieje się bez przyczyny” – żeby do czegoś dojść, trzeba zacząć od „małych” rzeczy. To nie była mała rzecz, ale zaczęta w sposób tak nieświadomy urosła do pięknego projektu, pięknego spektaklu. Teraz już nauczyliśmy się wszystkiego i działamy inaczej. Nie lepiej, nie gorzej – po prostu inaczej. Ale nadal czerpiemy z tego wielką radość.

„Diva Show” to spektakl, który wymyka się wszelkim próbom jednoznacznej definicji. Mamy tu do czynienia jednocześnie ze stand-upem i psychodramą, łączy w sobie zarówno groteskę, jak i teatr dramatyczny, a wszystko to okraszone jest wideoprojekcjami wzmacniającymi przekaz spektaklu. Potrafiłybyście określić „Divę” jednym słowem?

Dona: Doskonały. I myślę, że tu leży jego sukces – jego nie można definiować, on się wymyka, nie nudzi, bo zawsze jest inny. Wszystko zależy od interakcji Kamila z widzami, a ponieważ Kamil jest aktorem-kameleonem, bardzo szybko potrafi się dostosować i wykorzystać reakcje publiczności. Ten kontakt, ta szybka reakcja są jednymi z tych elementów, które przyczyniły się do sukcesu „Diva Show” i sprawiają, że wiele osób przychodzi na nią po raz wtóry. „Diva Show” się nie nudzi. Mimo, że widz zna szkielet tego spektaklu, wie, że zawsze może zdarzyć się coś niespodziewanego. 

Asia: Nie powiem jednego słowa, powiem dwa: „usłysz mnie”. Kojarzy mi się to ze względu na temat spektaklu oraz przez to, co wynoszą z niego widzowie i co ja sama z niego wynoszę. Z doświadczenia wiem, jak ważne jest wysłuchanie, a jak ciężkie powiedzenie o czymś, co siedzi głęboko w nas, co jest tak intymnym i wyjątkowym, z czym nie do końca umiemy dzielić się z innymi. A „Diva Show” to wyzwala, pokazuje, że można o tym powiedzieć i że każdy z nas potrzebuje wysłuchania.

Dona, wspomniałaś o improwizacji, której w tym spektaklu jest faktycznie niemało. Co takiego wydarzyło się na przestrzeni tych dziesięciu lat, co najmocniej zapadło wam w pamięć?

Dona: Jest kilka takich sytuacji. Często znajdzie się na widowni „chojrak”, który bardzo chętnie odpowiada aktorowi i jeszcze dorzuca swoje trzy grosze. Kiedy jeszcze graliśmy w AOIA pewien pan odpowiadał Kamilowi w dość zaczepny sposób. Kamil w pewnym momencie rzucił: „jak jesteś taki odważny, to chodź na scenę!”. I ten pan wstał i rzeczywiście poszedł. 

Asia: Przypominam, że ty też poszłaś na scenę, całkiem niedawno! (śmiech).

Dona: Ale wywołana! A wtedy nastąpiła wymiana zdań, cały czas oczywiście rosło napięcie, bo to była niby dowcipna sytuacja, ale jednak bardzo zaczepna, zarówno ze strony Kamila, jak i tego widza. On nie odpuszczał i Kamil także. Wszyscy byliśmy z jednej strony ciekawi, jak to się potoczy, ale z drugiej strony ja na przykład chciałam, żeby to się już skończyło (śmiech). W pewnym momencie Kamil odpuścił i później okazało się, że zgadali się z tym widzem po spektaklu i zostali kumplami. Zapamiętuje się takie rzeczy. 

Widownię ta sytuacja bawiła, czy wręcz przeciwnie?

Asia: Widzowie stają – powiem brzydko – po stronie mądrzejszego. Mądrzejszą stroną zawsze jest w tym przypadku aktor, bo to jest jego dom, w którym gości innych. Tu nie można sobie na wiele pozwolić. Pamiętam tę samą sytuację, co Dona, jednak dla mnie najważniejszą częścią „Diva Show” jest to, co się dzieje w innych. To, co widzę, kiedy widzowie opuszczają salę. Pamiętam, że ludzie wybiegali zalani łzami. To pokazuje, że „Diva Show” to jest to, co każdy z nas w sobie nosi i że to wylewa się z nas, dotknięte w odpowiedni sposób.

Dona: Pamiętam panią, która siedziała jeszcze długo po zakończeniu spektaklu. Nie mogła wstać z fotela, po prostu nie mogła się uspokoić. 

Asia: Tak, to są najważniejsze dla mnie rzeczy. Kiedy ktoś wychodzi, podchodzi do nas i mówi: „wow”.

No właśnie, czym widzowie najczęściej dzielą się z wami po spektaklu? Jakie są najczęstsze reakcje, z którymi się spotykacie?

Dona: Najczęściej to chyba z tym, że ludzie wychodzą i nie są w stanie nic powiedzieć. Po prostu gdzieś im się jeszcze w głowie kotłuje. „Diva Show” jest tak skonstruowana, że na początku jest śmiech i rozbawienie, a pod koniec robi się poważnie. W widzach zostaje jednak to, co zadziało się na końcu. Diva zresztą odkrywa po kolei nasze wady…

Asia: Potrzeby…

Dona: Potrzeby, ale też niedociągnięcia, czyli te wszystkie cechy, z których składa się osobowość borderline. To, co zostaje w widzach na koniec, niejednokrotnie nie pozwala im nawet skomentować spektaklu. To jest tak duża dawka emocji, że muszą to dopiero przetrawić. O tym świadczą choćby opinie, które nie są pisane od razu, ale pojawiają się dzień czy dwa dni później. To dobrze, że widzowie o tym piszą – to pokazuje, że jest w nich potrzeba wypowiedzenia się na ten temat. Coś w nich zostaje, „Diva Show” przeciąga się na życie. 

Asia: Ja najczęściej spotykam się z reakcją: „genialne”. Oczywiście także emocje, łzy, ale to jest to jedno słowo, które słyszę najczęściej. Słyszę też: „przyjdę ponownie” albo „wie pani, ja jestem już siódmy raz”. To są fascynacje zarówno teatrem, aktorem, ale także tematem, który jest poruszany. 

A zdarza się, że wychodzą zaskoczeni? Tacy, którzy myśleli, że przychodzą na lekką rozrywkę, bo widzieli na zdjęciach Kamila w peruce i w sukience i spodziewali się stand-upu przez cały spektakl?

Dona: Myślę, że wielu ludzi przychodzi i spodziewa się rozrywki, bo widzą Kamila przebranego za Tinę Turner. Może będzie śpiewał? Nie spotkałam się jednak z pretensjami, że miało być jedno, a wyszło zupełnie coś innego. Jeśli nawet ktoś był zawiedziony, to widocznie to przemilczał. Jeśli ktoś wychodził, to dlatego, że nie mógł powstrzymać emocji, a nie dlatego, że „Diva Show” się nie spodobała. 

Asia: Na samym początku, kiedy przechadzam się między widzami, zauważam, kto ile wie o spektaklu. To widać po zachowaniu. Jeśli ktoś przychodzi na luźną komedię, bez podtekstu i bez czegoś, z czym można wyjść – tacy widzowie zachowują się inaczej. Fascynuje mnie później sprawdzenie, czy mnie ta intuicja nie myliła. Obserwuję te samy osoby, gdy wychodzą – ten uśmiech znika i zamienia się w zdumienie. Widzę, że mają w sobie chęć przemyślenia tego, co usłyszeli, że to nie do końca było tak lekkie, jak się spodziewali. 

Cofnijmy się jeszcze do czasów powstawania „Divy”. Jak wyglądał ten proces i jaka była wówczas energia w Fundacji?

Dona: Proces powstawania „Divy”? Chaos. Kamil tym kierował, wiedział najwięcej z nas wszystkich, wyznaczał zadania. 

Asia: Cofając się o te wszystkie te lata mam odczucie, że to pokazało, że planowanie nie zawsze do końca się sprawdza. Gdy zaplanowaliśmy nagranie teledysku, okazało się, że Kamil jest chory, nie może się zjawić, więc ludzie, którzy w sobotę o godzinie piątej rano zebrali się w różnych punktach Łodzi otrzymali komunikat, że dzisiaj się to nie odbędzie, przyjdźcie jutro. To był zresztą projekt, do którego dużo ludzi dołączyło ot tak – spontanicznie. Padło hasło: nagrywamy, potrzebujemy ludzi. I oni byli. Czekali.

Dona: Do teledysku potrzebne były dziewczyny, które przebiorą się za stroje z epoki – to były nasze fanki z Facebooka. Ludzie zgłaszali się sami. Biło takie źródełko, ludzie się dowiadywali, przychodzili, oferowali pomoc. 

Asia: I każdy był gotowy! Pamiętam swoje emocje, nie mogłam spać. Chciałam, żeby doba miała pięćdziesiąt godzin! Nie chciałam, żeby się kończyła. Kiedy wiedziałam, że jutro robimy to czy tamto, miałam iść do domu spać? To chyba jakiś żart! 

Dona: Tak było. Teraz sobie myślę, że to było głośne odejście Kamila z Teatru Jaracza, pierwszy prywatny teatr w Łodzi, który powstawał. Każdy chyba był ciekawy, czy Kamil sobie poradzi, czy to była dobra decyzja, czy będzie tego żałował. Zresztą to, że „Diva Show” wtedy powstała, to zasługa tego, że dostaliśmy grant z miasta. Myślę, że część osób przypatrywała się temu z odległości, część mu kibicowała. Ludzie usłyszeli, że jest taki projekt – w dodatku tak nietypowy, niezwykły, bo od razu było wiadomo, że Kamil wciela się w postać Tiny Turner – i to spowodowało, że część tych ludzi się uaktywniła. Wiele osób kręciło się wtedy w sposób nieformalny wokół Fundacji, na zasadzie wolontariatu. Była wtedy cudowna atmosfera, fajna grupa ludzi. Czasami sama się zastanawiam, jak to wszystko się stało, bo tak na zimno to nie miało prawa powstać. A powstało.

A pamiętacie pierwszy raz, kiedy zobaczyliście Kamila w pełnej krasie?

Dona: Trzeba było zrobić materiały prasowe, żeby zacząć promować ten spektakl. A nie było nic. Nie było peruki, nie było sukienki. Tylko buty. Wpadłam na pomysł, żeby zrobić tak, jak na okładce Tiny Tuner (Private Dancer – przyp. red.) – mamy buty, zróbmy coś takiego. To było pierwsze zdjęcie, które zrobiliśmy Kamilowi. To był dla mnie szok, że te nogi wyglądają – bo rzeczywiście nogi ma bardzo zgrabne. Nie od parady był przecież w szkole baletowej. Później, kiedy Kasia Zbłowska – autorka kostiumów i scenografii – wzięła się za projektowanie sukienki, byłam przy przymiarkach. A później była jazda z peruką… Peruk były chyba ze trzy, cały czas nie taka, cały czas za mała była ta czupryna. Jeżdżenie do Warszawy, do pani, która je robiła, żeby jeszcze dołożyła włosów, i jeszcze. W końcu udało się tę perukę zrobić, chociaż to wciąż nie jest jeszcze to, czego Kamil by oczekiwał.

Asia: Zazdrościłam Kamilowi tych dwóch świecących, cekinowych, jakże modnych teraz sukienek. I nawet taką sukienkę parę razy założyłam. No ale te nogi!

Co by powiedziała Tina Turner, gdyby zobaczyła ten spektakl?

Dona: Na pewno byłaby zachwycona samą ideą tego, że powstał spektakl zainspirowany jej postacią.

Asia: Myślę, że powiedziałaby: oh, fuck! Do I really look like that?! (tłum. Naprawdę tak wyglądam?!). Ale naprawdę, tak serio: thank you for using me in such important and sensitive topic (tłum. Dziękuję za wykorzystanie mnie w tak ważnym i delikatnym temacie).

Co okazało się największym wyzwaniem podczas tworzenia tego spektaklu? Nie był nim chyba ten chaos?

Asia: Nie, on był przyjemnością!

Dona: Jeśli chodzi o takie namacalne rzeczy, to chyba jednak ta peruka. A co później – tego już chyba teraz nie widzę. Już samo tworzenie spektaklu, jego obsługa, wyniknęło jakoś naturalnie. Na początku to ja siedziałam cały spektakl i włączałam wiatrak.

Asia: I to jeszcze do niedawna! A w Monopolis to ja sprowadzałam Kamila ze schodów. Ale wiem, co było najtrudniejsze dla mnie – kręcenie teledysku. Nie miałam brać w nim udziału, ale potem kogoś zabrakło i nagle wszyscy mówią do mnie: wchodź. Przecież ja nie potrafię tego robić, dlaczego ja mam tam być? To były właśnie te spontaniczne sytuacje, o których nawet się nie śniło.

Dona: Pamiętam to wszystko jako niekończące się pasma wyrywania czegoś losowi. Że się udawało.

Asia: To było cudowne uczucie. Jak my świętowaliśmy! Przy tym projekcie grupa się bardzo zacieśniła.

Dona: Były wspólne gotowania u Kamila, cały czas rozmawialiśmy o „Diva Show”, żyliśmy tym na okrągło. Był jeden cel: zrobienie tego spektaklu.

Asia: A pamiętasz, jak zawisły plakaty? I każdy z nas biegał w te miejsca, żeby je zobaczyć? (śmiech)

Dona: Jak kiedyś gdzieś jechaliśmy, to Kamil kazał się zatrzymać i zrobił sobie zdjęcie pod billboardem.

Asia: Ja też chodziłam we wszystkie miejsca, w których wisiał plakat, żeby zobaczyć go na własne oczy.

Dona: To było fajne, że przy tych – bądź co bądź – nieogromnych środkach finansowych udało nam się te billboardy wysupłać. Inne teatry nie były promowane na billboardach. „Diva Show” była nawet na scrollach na Dworcu Centralnym w Warszawie – takie rzeczy udało nam się zdobyć. 

Od dziesięciu lat bilety na „Diva Show” wyprzedawane są na pniu, niektórzy widzieli ten spektakl nawet po kilkanaście razy. Dlaczego ten tytuł jest tak ważny dla widzów?

Dona: Wracają, bo coś musiało ich poruszyć. Jeśli ktoś wyjdzie i po nim to spłynie, to nie wraca. Jeśli ktoś natomiast odnajdzie w „Diva Show” cząstkę siebie, swoich problemów, to będzie chciał to jeszcze raz przerobić, poszukać jakiegoś rozwiązania. Myślę, że to jest taki natłok emocji, że jak ktoś tego dotyka, to będzie musiał to jeszcze raz przerobić w sobie. A później ten spektakl już się po prostu lubi.

Asia: Według mnie Diva obnaża, pięknie wyciąga z nas to, co staramy się ukryć. Do tego, co w zwykłym, codziennym życiu trzymamy w jakiejś szufladce w naszym sercu, Diva dorywa się i wyszarpuje. Mówi: „ty też to masz! Ja ci to pokażę!”. Głęboko wchodzi w nasze ukryte emocje i uczucia. 

Dona: Ale jak ktoś tego nie lubi, to nie wróci. Niektórzy ludzie czują się zdemaskowani.

Asia: Zgadzam się, oczywiście, ale znam osoby, które właśnie po to wracają. Wracają, bo mają tę refleksję, po którą w codziennym życiu, w otoczeniu innych, nie sięgają tak głęboko. To jest miejsce, w którym mogą się trochę nad sobą zatrzymać. Wracają też, bo świetnie się bawią. Pomijając już to, że wracają także dla Kamila, dla teatru…

Wracają po katharsis?

Asia: Tak, bo kiedy żyjesz w biegu, nie sięgasz po to. A Diva to z ciebie wydobywa.

Co dla Was osobiście jest w niej najważniejsze?

Dona: Rozszerzenie wiedzy. Przed „Diva Show” nie wiedziałam, czym jest osobowość borderline. Oprócz tego to jest dla mnie – po „Niżyńskim” – drugi spektakl, który wciąż mogę oglądać, który mi się nie nudzi i zawsze wywołuje we mnie emocje. Kiedy coś oglądam, musi we mnie drgać. „Diva Show” jest takim spektaklem, na którym zawsze coś nowego odkryję. To oczywiście oprócz wrażeń czysto teatralnych, bo bardzo lubię patrzeć, jak Kamil gra, zawsze jestem ciekawa, jak potoczy się jego interakcja z widzami, w którą to pójdzie stronę.

Asia: Też mam tę ciekawość i zawsze mnie fascynuje, jakie padną odpowiedzi z widowni, jak Kamil sobie z tym poradzi. Jednak najważniejsze jest dla mnie to zamyślenie. „Diva Show”, w której siedzimy już dziesięć lat, pozwoliła mi wyzwolić się ze swoich zamkniętych szufladek w sercu, z niskiego poczucia własnej wartości. Widzę, że ja tutaj wzrosłam, wyszłam z tego, przeanalizowałam i uświadomiłam sobie, że nie jestem w tym sama. „Diva” pokazuje, że nie ma się czego wstydzić – wyjdź z tego, zostaw to, można.

Dona: Wydaje mi się, że pomiędzy różnymi definicjami „Diva Show” pokusiłabym się o stwierdzenie, że jest to dla wielu osób spektakl terapeutyczny. Ośmielą się, być może coś sobie przemyślą. Teraz chodzenie do psychologa czy psychiatry nie jest już tematem tabu, choć na pewno są ludzie, którzy się jeszcze tego wstydzą. Nie ma już podejścia: „jesteś świrem”. O tym mówi w „Divie” Kamil. Zdarza się zresztą, że ludzie totalnie utożsamiają Kamila z bohaterem.

Asia: Kiedy na końcu wylicza osobowości z zaburzeniem borderline i na końcu dodaje: „i ja!”, z widowni padały głosy: Kamil Maćkowiak!

Dona: Mówił monolog, część osób siedziała wzruszona, a ktoś z tyłu powiedział: „idź, chłopie, na terapię!”. Widownia chciała mu pomóc.

Asia: Po spektaklu podchodzili do nas i mówili: „proszę ucałować pana Kamila”.

Dona: Podczas monologu padały nieraz słowa: „nie przejmuj się!”. Utożsamiali Kamila z tą postacią, bardzo empatycznie do tego podchodzili i było im go po prostu żal. To się zdarzało dość często, Kamil musiał wielokrotnie prostować, że to nie on. Wiadomo, że przemycał swoje emocje, każdy autor bazuje na tym, co sam odczuwa. Ale ludzie, nie tylko po spektaklu, ale także w jego trakcie reagowali bardzo żywo i empatycznie.

Gdybyście mogły życzyć jedną rzecz ludziom, którzy na bardzo głębokim poziomie identyfikują się z Divą i jej problemami – z samotnością, z odrzuceniem – co by to było? 

Dona: Otwartości, wychodzenia do ludzi mimo wszystko. Najgorsze, co może być, to zamykanie się w czterech ścianach. Z własnego doświadczenia wiem, że to jest droga donikąd. Trzeba wyjść, bo sam kontakt z ludźmi uczy nas wielu rzeczy. Życzyłabym właśnie tego – po prostu otwartości.

Asia: Dona powiedziała o takim zwerbalizowaniu tego przekazu, a ja powiem, że czasami czyny krzyczą głośniej niż słowa. Życzyłabym więc tym osobom bliskości, przytulenia, wysłuchania. Bycia w środowisku akceptacji inności.

Rozmawiała Aleksandra Mysłek

DOŁĄCZ DO NASZEGO NEWSLETTERA