fbpx

„Niżyński” – niemilknący głos „boga tańca” (o kultowym monodramie Kamila Maćkowiaka)

Był 3 grudnia 2005 roku. Na afisz Teatru Jaracza, do Kameralnej Sali, wchodzi monodram Kamila Maćkowiaka. „Niżyński”. Scena – z baletową oprawą – zapowiadała serię ćwiczeń. Tancerz zjawia się niepostrzeżenie. Przygotowuje się. Na widowni jeszcze słychać gwar… Przez dwie godziny – z każdą chwilą coraz bardziej przejmująco – narasta atmosfera dramatu wciskającego w fotel, by w finale sprawić, że zanim rozlegną się brawa i publiczność zerwie się z miejsc, zapadnie „krzycząca” – kamienna cisza. Kumulacja zdarzeń, siła przekazu tego, co rozegrało się na najwyższej strunie ludzkie – go bólu, odsłania postać „boga tańca” – jak nazwano Wacława Niżyńskiego, jak się sam wielokrotnie określał i jakim na zawsze pozo – stał dla świata…

Legendarny artysta błądzi przez życie na – znaczone lękami, nasilającą się schizofrenią. „Biegłem, biegłem coraz szybciej. Nagle zrozumiałem, że ja już nie mogłem dalej biec…”

Kiedy Wacław Niżyński – genialny tancerz, gwiazda Baletów Rosyjskich Sergiusza Diagilewa, zespołu, który nowatorstwem, odwagą tanecznych oraz choreograficznych popisów zaszokował i podbił światową widownię – tańczył ostatni raz (styczeń 1919), miał 29 lat. Był u szczytu kariery. Nasilająca się choroba zniszczyła wszystko („umierałem kawałek, po kawałku…”).

W „Dziennikach” – splatających imaginacje i przebłyski świadomości – wraca do przeżyć, osób, stanów ducha, urojeń i wizji. Sceniczna opowieść o „bogu tańca” powstała ze strzępów zdarzeń, przywołanych postaci („wszyscy są straszni, Diagilew jest straszny”). Życie go przytłacza. Nie tylko relacje z Diagilewem – szefem baletu i kochankiem – ale też zależności rodzinne – żona, córka, teściowa – niszczą go, pogłębiając obłęd.

„Dzienniki”, pisane przez sześć tygodni dzielące zejście ze sceny od zamknięcia w klinice psychiatrycznej (spędził tam 30 lat, zmarł w Londynie w 1950 roku), stały się kanwą monodramu o niezwykłym artyście i cenie sukcesu budowanego słowem, tańcem, muzyką, minimalistyczną scenografią, światłem, rzuconym na ekran obrazem (z nie do zapomnienia wizerunkiem rozpadającej się twarzy). Kamil Maćkowiak (wraz z autorem perfekcyjnej reżyserii i realistyczno-wizyjnej scenografii Waldemarem Zawodzińskim, jest współscenarzystą) połączył to wszystko w dramaturgicznie wyważonych proporcjach, ale emocje zostają wyskalowane do maksimum…

Tylko aktor o przenikliwej wyobraźni i tancerz jednocześnie (Maćkowiak jest absolwentem gdańskiej Szkoły Baletowej) mógł się porwać na taką próbę talentu – na rozgrywkę angażującą wszystkie zmysły oraz siły. I wygrał! Nieraz mówił, że marzyła mu się opowieść o Niżyńskim – o szaleństwie, sztuce i człowieczym, pogmatwanym losie. Spełnił marzenie. Zachwycił, głęboko poruszył widzów i recenzentów.

„Bóg tańca” wyznaje: „Narysowałem Chrystusa bez brody. Jestem do niego podobny. Tylko on ma spokojne spojrzenie. Chrystus siedział, ja kocham tańczyć”. Jak pisano, Maćkowiak – Niżyński sztuce „zaprzedał duszę”. Porywał publiczność, grając po polsku, angielsku i rosyjsku.

W łódzkim Teatrze Jaracza monodram był prezentowany 144 razy – nadkomplety na widowni, liczne grono tych, którzy byli na spektaklu więcej niż dziesięć razy. „Niżyński” zebrał moc nagród, poczynając od tych za kreację. Listę zaczyna Złota Maska za sezon 2005/6 od łódzkich recenzentów. Wśród laurów wyjątkowy: Główna Nagroda VI Międzynarodowego Festiwalu Monodramów Monode w Sankt Petersburgu. Na długiej liście jest też m.in. Nagroda Thespis Media Award 2008 Międzynarodowego Festiwalu Monodramów Thespis w Kolonii.

Kiedy Kamil Maćkowiak rozstał się z „Jaraczem”, zdawało się, że po ośmiu latach legendarny monodram przejdzie do historii. Stało się inaczej. Zdecydowało powołanie Fundacji Kamila Maćkowiaka i publiczność. 12 marca 2014 roku na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego odbyła się gorąco przyjęta warszawska premiera legendarnego monodramu. Spektakl został tam dwa lata. Zaproszony do Małej Sali łódzkiego Teatru Nowego miał być pokazany dwukrotnie. Była cała seria… Bilans na dziś to już prawie 300 przedstawień. „Niżyński”, tak jak Niżyński, okazał się nieśmiertelny.

Ten monodram jest moim papierkiem lakmusowym – mówi Kamil Maćkowiak. – Grając te same emocje widzę na jakim etapie świadomości (siebie i tej postaci) jestem. Dziś bawię się niuansami, kiedyś grałem stany przebiegu psychozy, teraz stany ducha. „Niżyński” prze – stał mnie kosztować psychicznie tyle co kiedyś. Jedyne co gorsze, to moja sprawność fizyczna. Zaczynając miałem 25 lat. Ale tłumaczę sobie: przecież Niżyński zmaga się ze swoją niemocą… Długo czekałem na postać, która wypełni we mnie to „coś” po „Niżyńskim”. I tym jest „Klaus – obsesja miłości”, monodram sięgający do burzliwej, obsesyjnej historii Klausa Kinskiego. To studium namiętności i bolesne rozliczenie z zawodem aktora. Czy „Niżyński” jeszcze ze mną zostanie? Czy zejdzie po cichu? Chciałbym, żeby jeszcze zafunkcjonował w teatrze, który tworzę – w Monopolis. Gram tu dla 240 osób, w Kameralnej była set – ka widzów. Inscenizacyjnie „Niżyński” bardzo zyskał. Są przepiękne, ledowe światła, nowe projekcje, spektakl jest mocno zaktualizowany. Jak się potoczy jego los?…

DOŁĄCZ DO NASZEGO NEWSLETTERA