fbpx

Teatr terapeutyczny – rozmowa z psychoterapeutką Dorotą Kopias

Teatr od początku swojego istnienia nie należy wyłącznie do sfery rozrywki. Jego funkcje są o wiele szersze. Rozciągają się pomiędzy rolą społecznego lustra, stanowiącego często narzędzie krytyki aktualnych problemów, a formą indywidualnej terapii opartej na przeżywaniu rozterek oglądanych postaci. Oba krańce tej osi są na scenie zawsze aktualne. Nawet wówczas, gdy artyści robią to wyłącznie aluzyjnie lub nieświadomie. Scena zawsze ma potencjał, by stać się źródłem indywidualnej lub społecznej przemiany. Postanowiliśmy więc – w kontekście spektakli Teatru Kamila Maćkowiaka – zapytać o tę rolę teatru psycholożkę Dorotę Kopias. Jej doświadczenie pracy z osobami stającymi przed przeróżnymi wyzwaniami potwierdza, że warto siadać na widowni nie tylko dla zabawy.

W spektaklach Teatru Kamila Maćkowiaka wątki „psychologiczne” pojawiają się dość często i na różne sposoby. W „Cudownej terapii” prowadzący spotkanie korzysta dość chętnie z niekonwencjonalnych metod. Czy wizyta u psychologa to jednak głównie zwykła rozmowa czy czasem przydatne są rozwiązania wykorzystujące ruch, muzykę czy rekwizyty?

Jest wiele nurtów w pracy psychoterapeutycznej i wciąż powstają nowe, najczęściej będące integracją kilku podejść. Niektóre z nich są mocno ustrukturalizowane, inne bardziej elastyczne. „Konwencjonalna psychoterapia” w zdecydowanym stopniu opiera się na rozmowie, choć absolutnie nie wyklucza elementów muzykoterapii, terapii ruchem czy tańcem. Zazwyczaj są to formy uzupełniające. Spektaklowy terapeuta wprowadza dużo swobody w swojej pracy z parą klientów…, ale jak podważać jego propozycje, skoro jest skuteczny! Myślę jednak, że standardy w realnej pracy nie są aż tak elastyczne. Oczekiwania osób korzystających z psychoterapii wobec „pomagacza” są oczywiście różne, ale wielu pacjentów szuka „ludzkiej twarzy” terapeuty, a nie ideału czy też „mądrej głowy” wiedzącej najlepiej. Takie jest moje doświadczenie 28-letniej pracy.

„Cudowna terapia” to spektakl, w którego centrum pojawia się stereotyp o psychologach: sami potrzebują pomocy i pewnie dlatego wybrali ten zawód. Na ile to jest prawda? Na ile doświadczenia terapeuty lub psychologa wpływają na jego prace?

Cóż, z takim postrzeganiem mojego zawodu spotykam się dość powszechnie. Każdy człowiek został jakoś ukształtowany, wszedł w życie z otrzymanymi schematami – również psychoterapeuta. Problemem może okazać się to, jak dobrze zna sam siebie. W procesie certyfikacji jesteśmy zobowiązani do terapii własnej, ale wielu z nas podejmuje ją już u progu wejścia w zawód. Trudno mi sobie wyobrazić, by bez „przepracowania” własnych schematów – rozumienia siebie – móc konstruktywnie pomagać innym. Jeśli chodzi o konkretne, indywidualne doświadczenia, to moim zdaniem mają istotny wpływ na pracę psychoterapeuty. Zrozumiane i przepracowane mogą zdecydowanie stanowić atut terapeuty, a nie trudność czy przeszkodę. Uważność na to, co dzieje się w kontakcie z pacjentem, jest umiejętnością, którą trenujemy. Z pomocą przychodzi nam regularna superwizja, do której również zobowiązuje nas kodeks etyczny.

Chcielibyśmy więc zapytać o Pani doświadczenia z Teatrem Kamila Maćkowiaka. „DIVA Show” jest najpopularniejszym tytułem wśród naszych widzów. Na czym Pani zdaniem polega fenomen tego przedstawienia?  

„DIVA Show” to spektakl niespotykanie wielowymiarowy. Jest w stanie poruszyć w widzu wiele strun równocześnie. Po jego obejrzeniu długo analizowałam jaki „utwór” wybrzmiewa we mnie. Myślę, że bardziej lub mniej świadomie, każdy dzisiejszy człowiek szuka „swojej wewnętrznej muzyki”. Przedstawienie umożliwia mu zrobić to anonimowo, bez indywidualnej konfrontacji, która ma miejsce chociażby w psychoterapii.

Innym aspektem fenomenu „DIVA Show” jest według mnie forma, którą Kamil Maćkowiak wybrał, by poruszyć te struny. Jego balans między głębią a lekkością, płaczem a śmiechem działa nawet wtedy, gdy przed poruszeniem chcielibyśmy się obronić.

Oczywiście jest jeszcze jeden aspekt – fenomen samego Maćkowiaka. Wiele osób mocno intryguje pytanie, na ile Kamil w tej roli pokazuje siebie, a na ile gra. Tajemnica ta może być na tyle pociągająca, by na spektakl wracać. Do tego interakcje z widzem, w które aktor wchodzi są absolutnie niepowtarzalne. Pojawiają się „tu i teraz”, a przez to są w moim przekonaniu kolejnym, wcale niemarginalnym atutem „DIVA Show”. To taki „inny” teatr, niestandardowy. Może to mniej psychologiczny aspekt, ale trudno nie wspomnieć o ruchu scenicznym, muzyce i tych wysokich obcasach, na których tak swobodnie i dzielenie się porusza!

Czy więc można nazwać ten dwugodzinny emocjonalny rollercoaster terapią grupową? 

Moim zdaniem grupowy proces terapeutyczny nie ma szansy zaistnieć na widowni. Chociażby dlatego, że między widzami nie ma dynamiki, interakcji. Gdyby jednak przyjąć, że każdy spektakl jest sumą rozpoczynających się indywidualnych procesów, jestem skłonna odpowiedzieć pozytywnie na to pytanie.

Zna Pani dobrze spektakle z udziałem Kamila Maćkowiaka. Czy pamięta Pani, jakie emocje towarzyszyły Pani po obejrzeniu „Niżyńskiego’? 

Niżyński był pierwszym spektaklem Maćkowiaka, który widziałam. Było to ponad 10 lat temu. Pamiętam jak wyraźnym i mocnym drżeniem zareagowało moje ciało podczas spektaklu. Świat, w którym żyje osoba chora psychicznie, pozostaje niezmiennie tajemnicą. To, jak głęboko Maćkowiak w spektaklu wchodzi w ten świat, poruszyło mnie zarówno emocjonalnie jak i mentalnie. To dwie zupełnie różne jakości: znać objawy choroby i umieć je zdefiniować, a widzieć ból i rozdarcie osoby chorej, bo tak się właśnie czułam podczas spektaklu – jakbym towarzyszyła choremu, a nie aktorowi. Uczucia z tamtego wieczoru, które potrafię nazwać, to głęboki smutek, wzruszenie, żal, zadziwienie, bezsilność, złość i cały ogrom podziwu dla aktora na scenie.

Na spektakl „Amok” przychodziły zorganizowane grupy z AA – wysyłali ich na niego terapeuci. Czego Pani zdaniem szukały w nim osoby uzależnione? 

„Amok” powstał na podstawie powieści Jamesa Freya „Milion małych kawałków”. Ten tytuł bardzo mocno określa, z czym mierzy się osoba uzależniona, która zaczyna zdrowienie. Psychologiczne mechanizmy uzależnienia są trudne do zrozumienia dla samego uzależnionego, a tym bardziej dla jego otoczenia i bliskich. Osoby uzależnione czują się zatem nierozumiane, pogardzane, gorsze. Dźwigają ogrom konsekwencji picia, brania narkotyków. Począwszy od problemów zdrowotnych, poprzez mocno skomplikowane lub zerwane relacje z bliskimi, utracone pozycje zawodowe i znacząco obniżone poczucie własnej wartości.

Identyfikacja z innymi uzależnionymi jest niezwykle ważna w procesie terapii uzależnień. Ktoś, kto przeszedł przez to samo, jak nikt inny wie i czuje jak to jest. Myślę, że tego przede wszystkim szukają osoby uzależnione w „Amoku”. To spektakl o – w jakimś wymiarze –każdym z nich.

W „Śmierci i dziewczynie” unikalne studium osobowości tworzy Jowita Budnik. Jak ocenia Pani jej rolę pod kątem psychologicznej wiarygodności? 

Jest we mnie wiele podziwu dla Jowity Budnik. W moim odbiorze postać zagrana przez nią jest spójna, przekonywująca i wiarygodna. U osób, które przeżyły traumę, zostały skrzywdzone, konsekwencje nie tylko są długotrwałe, ale też czasami krańcowo różne. Nadwrażliwość emocjonalna lub zamrożenie, bezradność albo uporczywe dążenie do wywierania wpływu, życie w chaosie w opozycji do dogmatycznego myślenia. Pokazanie tego na scenie niewątpliwie było wyzwaniem!

W kontekście wszystkich spektakli jakie Panie widziała, czy i w jaki sposób pójście do teatru może mieć funkcję terapeutyczną? W historii teatru ciągle powraca greckie słowo katharsis – oczyszczenie, ale czy z perspektywy psychologa jest ono aktualne?

Nie mam wątpliwości, że spektakl teatralny może prowokować do autorefleksji, a zatem wpisywać się w szeroko rozumiane cele terapeutyczne. W moim przekonaniu wiele zależy od oczekiwań widza, poziomu jego emocjonalności i motywacji, z którą udaje się do teatru. Tak jak własne doświadczenia życiowe można potraktować poznawczo – zachowując bezpieczny poziom dystansu – tak też spektakl teatralny może pozostać opowieścią „o kimś”.

Czasami coś nas porusza, ale nie potrafimy nazwać, w jakim zakresie zidentyfikowaliśmy się z postacią ze sceny, czego w sobie dotknęliśmy, a to się dzieje…i może zaowocować katharsis. Jednak używałabym tego pojęcia z dużą ostrożnością. Myślę, że spektakl może bardziej rozpocząć pewien „proces terapeutyczny”. Sprawiać, że stawiamy sobie pytania, zatrzymujemy się i szukamy odpowiedzi. Jestem psychoterapeutą i niewątpliwie terapię postrzegam jako głęboki i wymagający czasu proces poznawania siebie.

Dziękujemy za rozmowę!

Rozmawiała Małgorzata Grodzińska

DOŁĄCZ DO NASZEGO NEWSLETTERA